W ten ładny świąteczny dzień warto poświecić nieco czasu na brzydkie i przyziemne sprawy… Poznajcie Sextona, czyli angielską wariację na temat samobieżnej artylerii wsparcia dywizji pancernych.
Nazwa działa wynika z anglosaskiej tradycji nadawania działom samobieżnym nazw związanych z osobami duchownymi, w ten sposób w czasie II wojny Amerykanie mieli w dywizjach działa określane jako m.in. Ksiądz (Priest), Anglicy Zakrystiana/Kościelnego (Sexton), a do dziś podstawowe amerykańskie działo samobieżne nazywa się Paladynem (Paladin). Ot, tradycja!
Sexton jak na konserwatywną i przewidywalną osobę kościelną był bardzo brawurową hybrydą kilku stworzeń. Produkowany był w Kanadzie od 1942 roku na zlecenie Brytyjczyków, a jego protoplastą był amerykański dość pokraczny i nieudaczny czołg M3, na którego licencję kupili Kanadyjczycy. Sexton nie miał jednak elementów M3, a oparty był na podzespołach wzorowanego na jego podwoziu czołgu Ram, który już opracowali sami Kanadyjczycy. Czołg Ram okazał się jednak zupełnie niepotrzebny i nigdy nie trafił do jednostek frontowych, jednak zanim tak się stało wyprodukowano już wiele setek jego egzemplarzy… Ostatecznie los czołgów Ram był taki, że ich podwozia na zamówienie Anglików używano do budowy dział wsparcia, albo całe kadłuby przerabiano na transportery piechoty zwane Kangurami… W ten sposób powstał brzydki ale i bardzo praktyczny bękart, czyli nasz Sexton. Wyprodukowano ostatecznie ponad 2 tysiące pancernych Kościelnych, które służyły w jednostkach angielskich i sojuszniczych do 1945 roku.
Uzbrojenie pojazdu stanowiła angielska haubica 25-funtowa kalibru 87,6 mm. Pancerz otwartej od góry nadbudówki miał symboliczną grubość, jednak doktryna użycia tego sprzętu nie przewidywała bezpośredniej konfrontacji z czołgami przeciwnika. Sextony stanowiły organiczne wyposażenie samobieżnych pułków artylerii dywizji pancernych i operowały kilka kilometrów za linią frontu na czele której poruszały się czołgi i za pomocą stromotorowego ognia pośredniego niszczyły wskazane cele jakie im podawano z pierwszej linii. W ten sposób cichy i ukryty w cieniu pancerny Kościelny, tak jak i życiu, potrafił sprawić spore zamieszanie i wygrywać wiele potyczek, gdzie same czołgi oraz ich działa strzelające na wprost nie zawsze były skuteczne.
W polskich jednostkach PSZ na Zachodzie największym użytkownikiem Sextonów był 1. Pułk Artylerii Motorowej 1. Dywizji Pancernej gen. S. Maczka. Takie też barwy z okresu wiosny 1945 roku i kampanii z północnych Niemczech nosi przedstawiony na zdjęciach model.
Model kartonowy w skali 1:25 z wydawnictwa Answer (seria Angraf nr 105). Sklejanie tego modelu pozostawia niewątpliwie niedosyt. Jednolita kolorystyka, charakterystyczne ubogie i schematyczne rysunki, opis budowy i konstrukcji krótsze niż poranne modlitwy na brewiarzu… To nie jest model dla początkujących, wymaga skupienia i przewidywania. Brakuje mu ostatecznego szlifu graficznego i redakcyjnego, takiej standardowej dziś już wyjściowej rzeźby modelarskiej, aby uznać go za idealny projekt. Sprawia jednak po zakończeniu budowy dużo frajdy i przyjemności na półce obok Shermana i Achillesa. 😊
Model skleiłem w standardzie z dodaniem od siebie wielu pominiętych przez projektanta elementów. Dodałem charakterystyczne „uszy” z przodu i tyłu kadłuba, poręcze na bokach przedziału bojowego, poręcz z tyłu płyty silnikowej, ryfle w podłodze oraz wiele elementów wyposażenia jak kanistry, plandeka, lina, gaśnica, łuski. Dodałem też trochę kurzu, błota i faktury odlewu itp. W modelu użyłem też fantastycznych żywicznych gąsienic ze sklepu Piterpanzera (panzerhobbyart), bez których nie wyobrażam sobie żadnego pojazdu na tym podwoziu.
Model jest spasowany dobrze, skleja się bezproblemowo. Jedyny duży błąd, którego nie można do końca skorygować to maska działa (dwie półokrągłe części), która powinna być zlicowana z półokrągłą podstawą na kadłubie, jednak nie da się tego w ostatecznej formie zrobić bo wycięcie w płycie przedniej na to nie pozwala. Po wielu przymiarkach i przycięciach na gotowym już kadłubie udało mi się nieco zmniejszyć tę różnicę z podstawą, jednak całkowicie tego nie da się wyeliminować. Półokrągłe walce przy dziale są też sporo za wysokie, ale to z kolei daje się łatwo przyciąć i poprawić. Przy wykorzystaniu gąsienic żywicznych należy też zwęzić szerokość wszystkich kół, wydaje się że w ogóle są one chyba zbyt szerokie w stosunku do oryginału.
Podsumowując, pancerny Kościelny to fajny model, który wymaga jednak sporo dodatkowej pracy nad ostatecznym efektem. Człowiek, który rządzi w zakrystii, ma swój mało znany wygląd i przyzwyczajenia, ma też często dużo do powiedzenia w parafii.. Tak też było z gąsienicową wersją nieudanego i brzydkiego kanadyjskiego czołgu, który jednak stał się bardzo potrzebnym elementem tła wojennych wydarzeń. Warto zmierzyć się ze swoim własnym Kościelnym na pancernej parafialnej półce… Polecam!
autor: Martin Sztutowski